Japończycy pójdą spać spokojnie. Odwołano ostrzeżenie przed tsunami

piątek, 31 sierpnia 2012

Odwołano ostrzeżenia przed tsunami dla Japonii, Filipin, Indonezji, Tajwanu i kilkunastu wysp na Pacyfiku. Po południu u wybrzeży Filipin doszło do silnego trzęsienia ziemi.Trzęsieni ziemi na Filipinach wystąpiło o godzinie 20.50 czasu lokalnego (14.50 czasu polskiego). Miało siłę 7.9 st. R. Ognisko wstrząsów znajdowało się w rejonie wschodniego wybrzeża Filipin, 60 km od miasta Guiuan w prowincji Samar. Wystąpiło na głębokości 32 km. Pierwsze niepełne doniesienia mówią o zniszczeniach dróg i mostów na Filipinach.

Zaraz po jego wystapieniu dla całego regionu wydano ostrzeżenie przed tsunami.

"Trzęsienie ziemi o takiej tej wielkości ma potencjał do generowania destrukcyjnego tsunami, które może uderzyć w wybrzeża w pobliżu epicentrum w ciągu kilku minut, a wybrzeża bardziej odległe w ciągu kilku godzin" podano w komunikacie.

Alarm przed tsunami obowiązywał m.in. w Japonii, na Indonezji, Filipinach, Tajwanie, Papui Nowej Gwinei, a nawet na Hawajach. Wielka fala jednak ostatecznie nie nadeszła.

Do Japonii fala miała dotrzeć o północy

Cała wschodnia Japonia otrzymała ostrzeżenie przed tsunami, poinformował nas przebywający tam Internauta @Marek.

"Wszystkie kanały telewizyjne podały alarm. Tsunami o maksymalnej wysokości dwóch metrów ma dotrzeć do Japonii około północy", napisał po godzinie 14.00 na Kontakt24 Internauta.

Ostrzeżenie odwołano na pół godziny przed północą.
źródło: TVN Meteo.pl

Cztery nowe śledztwa ws. Amber Gold. Pod lupą działania ABW, KNF i kuratora sądowego

Gdańska prokuratura wszczęła cztery nowe śledztwa będące pokłosiem afery gdańskiego parabanku - dowiedział się portal tvn24.pl. Jedno z nich - z zawiadomienia Marcina P. - dotyczy przekroczenia uprawnień przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Komisję Nadzoru Finansowego. Inne wszczęto na wniosek ABW, która podejrzewa, że P. mógł sfałszować dokument Agencji, kolejne dotyczy kuratora sądowego.
Decyzję o wszczęciu nowych śledztw Prokuratura Okręgowa w Gdańsku wydała w ciągu mijącego tygodnia. Pierwsze dotyczy oskarżeń aresztowanego już szefa Amber Gold pod adresem ABW i KNF.

Na początku sierpnia P. opowiedział mediom, że od maja ABW razem z KNF prowadziły działania przeciwko jego firmom, które miały doprowadzić Amber Gold i OLT Express do upadłości. Złożył w tej sprawie zawiadomienie a prokuratorzy postanowili wszcząć śledztwo. Jest ono prowadzone w innym wydziale gdańskiej prokuratury, niż główne postępowanie przeciwko Marcinowi P. Dotyczy ewentualnego przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy ABW i KNF.

Agencja pokrzywdzona
Druga nowa sprawa związana jest z pierwszym śledztwem. Marcin P. oskarżając Agencję i Komisję powoływał się na notatkę ABW o rzekomej operacji „Ikar”, która w jego opinii miała zablokować działalność OLT Express. P. jej treść przekazywał mediom.ABW złożyła zawiadomienie o sfałszowaniu tego dokumentu. Prokuratorzy wszczęli śledztwo.


- W sprawie notatki jesteśmy pokrzywdzeni. Zawiadomiliśmy prokuraturę o podejrzeniu jej sfałszowania. Oskarżeń Marcina P. nie komentujemy. Wystarczy to, że zbieraliśmy przeciwko niemu dowody, które ocenił sąd, wydając decyzję o tymczasowym aresztowaniu. Wciąż poszukujemy pieniędzy, które stracili klienci Amber Gold – mówi Maciej Karczyński, rzecznik prasowy Agencji.

Poświadczenie nieprawdy

Trzecie śledztwo wszczęto w sprawie kuratora sądowego, który kontrolował, jak Marcin P. wywiązuje się z obowiązku spłacania zobowiązań wobec osób poszkodowanych przez działalność jego wcześniejszej spółki – Multikasy.

Prokuratorzy sprawdzają, czy kurator dopuścił się „poświadczenia nieprawdy w dokumentach w postaci sprawozdania z objęcia dozoru oraz ze sprawozdania z zakończenia dozoru dotyczącego obowiązku naprawienia szkody”. Zawiadomienie w tej sprawie złożył minister sprawiedliwości.

Biznesmen zagrożony
Czwarte śledztwo jest prowadzone na wniosek trójmiejskiego biznesmena Mariusza Olecha. Chodzi o ujawnione przez media informacje z planu śledztwa w sprawie Amber Gold. ABW napisała w nim, że w domu tego biznesmena mogło „rzekomo” dojść do spotkań Marcina P. i przedsiębiorcy, który odsprzedał parabankowi swoje regionalne linie lotnicze.

Olech oświadczył, że nie zna Marcina P. i takie rozmowy w jego domu się nie toczyły. Złożył zawiadomienie, że po medialnych informacjach jest nękany przez osoby, które żądają od niego zwrotu pieniędzy z Amber Gold. Śledztwo jest prowadzone w sprawie "usiłowania osiągnięcia korzyści majątkowej groźbą zamachu na szkodę określonej osoby”.
źródło: TVN24.pl

Marcin P. aresztowany na trzy miesiące. "Poważna obawa, że utrudniałby śledztwo"

czwartek, 30 sierpnia 2012


Prezes Amber Gold Marcin P. trafi na trzy miesiące do aresztu - zdecydował Sąd Rejonowy Gdańsk-Południe. Powodem jest wysoka kara, jaka mu grozi i obawa matactwa. Adwokat P. mec. Łukasz Daszuta zapowiedział, że w ciągu siedmiu dni złoży odwołanie od decyzji sądu.

Po wyjściu z sali po posiedzeniu sądu mecenas Daszuta nie chciał jednak niczego więcej powiedzieć w sprawie postanowienia sądu o areszcie dla prezesa Amber Gold.

Z wnioskiem o aresztowanie biznesmena wystąpiła Prokuratura Okręgowa w Gdańsku, prowadząca śledztwo ws. działalności spółki. Postawiła ona w środę szefowi Amber Gold nowy, siódmy już, zarzut - oszustwa znacznej wartości. Za czyn ten grozi do 15 lat więzienia. To właśnie z powodu wysokiej kary, jak i obawy mataczenia, śledczy zdecydowali się wystąpić o areszt dla Marcina P.

Posługiwał się fałszywymi dokumentami

- Sąd wziął pod uwagę dotychczasową działalność oskarżonego, wysokie uprawdopodobnienie samego przestępstwa - w tym również oszustw dotyczących nie tylko działalności finansowej - powiedział dziennikarzom po ogłoszeniu postanowienia o areszcie wiceprezes Sądu Okręgowego w Gdańsku Rafał Terlecki.

Uzasadnienie postanowienia Sądu Rejonowego o areszcie dla szefa Amber Gold było dla dziennikarzy niejawne. Marcin P., doprowadzony przez funkcjonariuszy ABW, był na sali rozpraw wraz ze swym obrońcą.Jak podkreślił Terlecki, sąd zwrócił także uwagę, iż "jest wysoce prawdopodobne, że już w toku dotychczasowej działalności podejrzany składał fałszywe dokumenty w innych postępowaniach sądowych". - W związku z tym istnieje poważna obawa, że przebywając na wolności, mógłby utrudniać śledztwo - wyjaśnił wiceprezes Sądu Okręgowego w Gdańsku.Wojciech Szelągowski z gdańskiej prokuratury poinformował w środę, że kwota, której dotyczy zarzut niekorzystnego rozporządzania mieniem opiewa na 181 904 599 zł.

Skuteczny trop

Jak już pisaliśmy, postawienie nowego zarzutu było możliwe dzięki zbadaniu przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego przepływów finansowych w parabanku i analizie dokumentacji.

Śledczy znaleźli dowody, że umowy z klientami Amber Gold były zawierane z zamiarem obracania ich pieniędzmi, a nie lokowaniem ich w złoto lub platynę.

Pod nadzorem

Wcześniej śledczy postawili założycielowi firmy i jej prezesowi Marcinowi P. sześć zarzutów.

Zarzucono mu m.in. prowadzenie działalności bankowej bez zezwolenia, posłużenie się fałszywymi potwierdzeniami przelewów na kwotę 50 mln zł podczas rejestracji spółki przed sądem oraz niezłożenie sprawozdania finansowego spółki za lata 2009, 2010 i częściowo 2011 r., do czego się przyznał.

Wobec Marcina P. zastosowano wówczas dozór policyjny i zakaz opuszczania kraju.
źródło: TVN24.pl

Znicz znów zapłonął. "Patrzcie na gwiazdy, a nie na stopy"


Przedstawiciele trzech pokoleń niepełnosprawnych sportowców symbolizujących przeszłość, teraźniejszość i przyszłość zapalili w środowy wieczór na Stadionie Olimpijskim w Londynie znicz XIV paraolimpiady. W ceremonii otwarcia uczestniczyła królowa Elżbieta II.

W uroczystym zapaleniu znicza, w obecności 80 tys. widzów, 84-letniej Margaret Maughan towarzyszyli 24-letni triathlonista Joe Townsend, były komandos marynarki wojennej, który stracił w Afganistanie obie nogi oraz kapitan brytyjskiej drużyny piłkarskiej 32-letni David Clarke.Maughan, z zawodu nauczycielka, startowała w pięciu igrzyskach i zdobyła w łucznictwie pięć paraolimpijskich medali, w tym dwa złote. Od 1959 roku, kiedy to miała wypadek samochodowy, jest sparaliżowana i nie może chodzić.
400 sportowców  164 krajów
Ceremonię otwarcia zainaugurował aktor teatralny i filmowy oraz scenarzysta, 73-letni Ian McKellen recytacją fragmentu "Burzy" Williama Szekspira, w którym Miranda mieszkająca samotnie na wyspie pod okiem ojca magika Prospera spotykając rozbitków nie może się im nadziwić. "To niebywałe! Tyle cudownych istot! O jakże piękny jest człowiek. Nowy, wspaniały świat, w którym są tacy ludzie...!".
Podczas defilady ponad 4000 sportowców ze 164 krajów, biało-czerwoną flagę niosła pochodząca z Gryfina 46-letnia Renata Chilewska (Start Szczecin), zdobywczyni sześciu medali paraolimpijskich (1992, 2004, 2008) w pchnięciu kulą, rzucie oszczepem i dyskiem.
Aplauz widowni wzbudziły biało-czerwone stroje reprezentantów Polski, którzy mieli na sobie kurteczki z elementami brytyjskimi i typowo angielskie czapeczki. Na płytę stadionu ekipa wkroczyła o północy czasu polskiego (w Londynie o 23.00), a potem jeszcze godzinę czekała na tą najważniejszą część otwarcia - ceremonię zapalenia znicza.
Na scenie Stephen Hawking
- Nie wszyscy nasi zawodnicy przybyli na Stadion Olimpijski chociaż wszyscy chcieli. Nie było to możliwe dla tych, którzy startują już w czwartek. W sumie defilująca ekipa liczyła 110 osób, w tym 80 sportowców spośród 101 - powiedział prezes Polskiego Związku Sportu Niepełnosprawnych Start Robert Szaj, attache prasowy.
Znaczna część ceremonii otwarcia poświęcona była naukowym odkryciom. Były w niej odniesienia do teorii powstania wszechświata znanej jako Big Bang i Wielkiego Zderzacza Hadronów, który umożliwił naukowcom potwierdzenie istnienia tzw. boskiej cząsteczki, zapewniającej materii masę.
Ze specjalnym przesłaniem zwrócił się do uczestników paraolimpiady mieszkający w Cambridge 70-letni astrofizyk prof. Stephen Hawking, autor bestsellera "Krótka Historia Czasu", od 21. roku życia zmagający się z nieuleczalną chorobą - stwardnieniem rozsianym bocznym. Od 1985 roku po zapaleniu płuc i tracheotomii mówi wyłącznie przy pomocy specjalnie dla niego skonstruowanego syntezatora. 

- Patrzcie na gwiazdy, a nie na stopy - zachęcał Hawking, który był narratorem całej ceremonii.
Świetlny pokaz
Przewodniczący komitetu organizacyjnego, słynny w przeszłości lekkoatleta Sebastian Coe powiedział: "Uroczystość otwarcia koncentruje się na niezwykłym okresie europejskiej historii w latach 1550-1720, gdy dokonała się wielka umysłowa rewolucja. W tym okresie Newton wyjaśnił zjawisko grawitacji i ruchu, Napier odkrył logarytmy, a Harvey badał krążenie krwi. Idzie nam o uwypuklenie znaczenia nauki, postępu człowieka w rozumieniu zjawisk w przyrodzie i przekraczaniu ograniczeń".
Wśród artystów wystąpiła m.in. niewidoma sopranistka Denise Leigh. Przed czterema laty śpiewała na paraolimpiadzie w Pekinie oraz Beverley Knight, o której głosie mówi się, że "wypełnia stadiony".
Jedną z wielu atrakcji był pokaz świetlny w wykonaniu niepełnosprawnych pilotów. Entuzjastycznie powitano 11-krotną mistrzynię paraolimpijską, 43-letnią Walijkę Tanni Grey-Thompson, która w różnych dyscyplinach zdobyła łącznie 16 medali, z czego 11 złotych, głównie w wyścigach na wózkach inwalidzkich i w koszykówce. Urodzona z wrodzoną wadą kręgosłupa jest posłem do walijskiego parlamentu i prezenterką telewizyjną.
Od czwartku do 9 września w 20 dyscyplinach rywalizować będzie na obiektach igrzysk ponad 4000 sportowców. 101 Polaków wystartuje w 11 dyscyplinach.
źródło: TVN24.pl


Huragan uderzył. 600 tysięcy domów nie ma prądu

środa, 29 sierpnia 2012

Woda przelewa się przez wały przeciwpowodziowe, a ponad 600 tysięcy domów nie ma prądu. Huragan Isaac przeszedł nad amerykańskim stanem Luizjana i dotarł do Nowego Orleanu. Huragan przesuwa się bardzo powoli, co oznacza, ze będzie oddziaływał jeszcze przez wiele godzin.

Towarzyszący Isaacowi wiatr wieje ze stałą prędkością 130 kilometrów na godzinę, która w porywach dochodzi do 180 kilometrów na godzinę. Najgroźniejsza jednak może być fala powodziowa o wysokości ponad trzech metrów.

Na razie wiadomo, że woda przelała się przez dwumetrowe wały przeciwpowodziowe w parafii Plaquemines (Luizjana). Wielu mieszkańców musiało schronić się na strychach albo wyższych piętrach swoich domów. Ich liczba nie jest znana.Wały przeciwpowodziowe w Nowym Orleanie nie zostały jednak zalane ani przerwane, jak 7 lat temu podczas huraganu Katrina. Pełna ocena skutków Isaaca jest na razie niemożliwa Wiadomo natomiast, ze ponad 600 tysięcy domów w stanach Arkansas, Luizjana, Missisippi i Alabama nie ma prądu. Isaac jest pierwszym poważnym testem dla nowego systemu przeciwpowodziowego, który powstał po przejściu huraganu Katrina w 2005 roku.

Źródło: Onet.pl

"Wilk i zając" tylko dla dorosłych? Bo wilk za dużo pali

Najbardziej znaną, legendarną już rosyjską kreskówkę "Wilk i Zając" od soboty najprawdopodobniej będzie można emitować tylko po 23. Wszystko przez nowe prawo, które ma chronić dzieci przed informacjami szkodliwymi dla ich zdrowia. A jak powszechnie wiadomo, wilk nie stronił od palenia papierosów.

Nowe prawo ma wejść w życie 1 września. Ustawę podpisał jeszcze na początku 2011 r. ówczesny prezydent Dmitrij Miedwiediew.

"Nikt nie zamierza działać wbrew prawu"

Zgodnie z przepisami - dopiero po 23. będzie można pokazywać sceny palenia, picia alkoholu czy zażywania narkotyków. W związku z tym internauci rozgrzali do czerwoności fora internetowe domysłami, co stanie się z "Wilkiem i zającem".

Rosyjska państwowa grupa telewizyjna, która jest nadawcą państwowych kanałów, nie podjęła jeszcze decyzji w sprawie zmiany godziny emisji kreskówki.

Cały czas trwają rozmowy o tym, które programy i filmy mogą podlegać zakazowi emisji przed 23. Jak zapewniła w rozmowie z agencją Ria Novosti przedstawicielka holdingu medialnego, "nikt nie zamierza działać wbrew przepisom prawa".

źródło: TVN24.pl

Lądowanie Airbusa w asyście F-16. Alarm na lotnisku Schiphol



Myśliwce F-16 eskortowały samolot Airbus A-320, który leciał z Malagi na lotnisko Schiphol w Amsterdamie. Podejrzewano, że mogło dojść na pokładzie do porwania. Maszynę na płycie lotniska powitały służby specjalne. Linie lotnicze Vueling, właściciel Airbusa, zaprzeczyły jednak informacjom o porwaniu.
Jak podał portal nu.nl, holenderskie ministerstwo obrony wysłało do eskortowania maszyny linii Vueling dwa myśliwce F-16. Od momentu wlecenia A-320 w przestrzeń powietrzną Holandii z samolotem nie było kontaktu.Zdaniem holenderskiej żandarmerii wojskowej, na pokładzie może być porywacz - pisze agencja Reutera.


Zwykłe nieporozumienie?

Informacjom tym zaprzeczyły linie Vueling. Ich zdaniem doniesienia o porwaniu są wynikiem niezrozumienia między pilotem a wieżą kontroli lotów.

- Samolot podszedł do lotniska w niecodzienny sposób. To doprowadziło do błędu w komunikacji między pilotem a wieżą kontroli lotów - powiedziała rzeczniczka przewoźnika.Samolot z 183 osobami na pokładzie wylądował bezpiecznie w Amsterdamie.

Maszyna jest otoczona przez holenderskie siły bezpieczeństwa. Pasażerowie wciąż są na pokładzie.

Problemy na Schiphol
Amsterdamskie lotnisko Schiphol znajduje się w środę w centrum uwagi mediów. Wcześniej tego dnia poinformowano, że w związku ze znalezieniem jego terenie niewybuchu z czasów II wojny światowej, część portu lotniczego została zamknięta.

Schiphol, dziś jeden z największych europejskich portów, było wykorzystywane jako lotnisko wojskowe przez siły niemieckie podczas II wojny światowej. Z tego powodu było celem ataków aliantów.
źródło: TVN24.pl

Zdetonowali bombę lotniczą, zrujnowali część Monachium


Powybijane szyby, uszkodzone budynki i płonące dachy - to efekt detonacji bomby lotniczej z czasów drugiej wojny światowej, którą znaleziono w jednej z dzielnic Monachium w Niemczech.

Saperzy nie byli w stanie rozbroić ładunku, dlatego zdecydowali się na kontrolowany wybuch na terenie miasta.Ważącą blisko 250 kilogramów bombę lotniczą znaleziono w Monachium w poniedziałek.Saperzy przez wiele godzin starali się ją rozbroić, ale ładunek był zbyt skomplikowany. Minionej nocy zdecydowano się na kontrolowaną eksplozję. Wokół bomby ustawiono zaporę z 10 tysięcy worków z piaskiem.Mimo to, odłamki pofrunęły na odległość kilkudziesięciu metrów wybijając szyby, uszkadzając budynki i zapalając okoliczne dachy. Niewielkie pożary szybko opanowali strażacy. Nikt nie został ranny, ale straty materialne są wysokie.

Przed detonacją z okolicznych domów ewakuowano około 3 tysięcy osób. Potężną                                                      eksplozję słychać było w promieniu wielu kilometrów.
źródło: Money.pl

Ewakuacja lotniska w Amsterdamie. Znaleziono bombę z czasów wojny

Część amsterdamskiego lotniska Schiphol została zamknięta po odkryciu podczas prac budowlanych bomby z czasów II wojny światowej - poinformowała rzeczniczka portu lotniczego.Zamknięto i ewakuowano tę część lotniska, która obsługuje głównie ruch na trasach europejskich. Na miejsce udali się specjaliści od materiałów wybuchowych.
Rzeczniczka powiedziała, że znalezisko może wpłynąć na ruch lotniczy, ale nie podała dalszych szczegółów. Podróżnym radzi się sprawdzanie informacji o lotach na stronie internetowej lotniska.

Schiphol, dziś jeden z największych europejskich portów, było wykorzystywane jako lotnisko wojskowe przez siły niemieckie podczas II wojny światowej. Z tego powodu było celem ataków aliantów.
źródło: TVN24.pl

Marcin P. znowu w prokuraturze. Usłyszał nowe zarzuty

Prezes Amber Gold Marcin P. od godziny 9 przesłuchiwany jest w gdańskiej prokuraturze. Jak ustalił portal tvn24.pl, ABW i oskarżyciele zebrali nowe dowody przeciwko niemu i przedstawili mu kolejne zarzuty.

Przesłuchanie Marcina P. trwa. Według naszych informacji prokuratorzy postawili prezesowi Amber Gold nowy zarzut - oszustwa w wielkich rozmiarach. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się również, że prokuratura chce wystąpić z wnioskiem o areszt dla P.

Sześć zarzutów już ma

Przypomnijmy, że 17 sierpnia biznesmen usłyszał sześć zarzutów. Dotyczyły one prowadzenia bez zezwolenia działalności bankowej, prowadzenia działalności gospodarczej polegającej na kupnie i sprzedaży wartości dewizowych bez wpisu do rejestru działalności kantorowej i posłużenia się fałszywymi potwierdzeniami przelewów na kwotę 50 mln zł podczas rejestracji spółki przed sądem. Marcin P. jest też podejrzany o niezłożenie sprawozdania finansowego spółki za lata 2009, 2010 i częściowo 2011 r., do czego się przyznał. Zastosowano wobec niego dozór policyjny i wydano zakaz opuszczania kraju.

Amber Gold to firma inwestująca w złoto i inne kruszce, działająca od 2009 r. Klientów kusiła wysokim oprocentowaniem inwestycji - przekraczającym nawet 10 proc. w skali roku, które znacznie przewyższało oprocentowanie lokat bankowych. 13 sierpnia ogłosiła decyzję o likwidacji.
źródło: TVN24.pl

Gigantyczny niewybuch w Warszawie

wtorek, 28 sierpnia 2012

Dziś około godz. 11. robotnicy pracujący na budowie II linii metra na ul. Świętokrzyskiej przy placu Powstańców Warszawy natrafili na pordzewiały, metalowy przedmiot.
Na budowie metra w centrum Warszawy znaleziono ważący ok. 1,5 tony niewybuch z czasów II wojny światowej. Ewakuowano około 3 tys. osób z budynków przy Placu Powstańców Warszawy, w tym z budynku TVP. W okolicy tworzyły się ogromne korki. Jak dowiedział się Onet ok. 16.10 ukończono ładowanie pocisku na ciężarówkę, którą pocisk został wywieziony na poligon.

2 tonowy pocisk na budowie metra. Ewakuowano ok. 3 tys. osób

Pocisk moździerzowy na budowie metra przy placu Powstańców Warszawy. Przed południem ewakuowano ok. 3 tysięcy osób z pobliskich budynków. Po godzinie 16:00 saperzy wywieźli pocisk na poligon.
- Kilka minut przed południem pracownicy znaleźli obiekt przypominający niewybuch - poinformował Mateusz Witczyński, rzecznik konsorcjum budującego metro. - Kierownictwo budowy wezwało policję, a ta saperów- dodał.

Ewakuacja w centrum
Stołeczna policja w pierwszej kolejności podjęła decyzję o ewakuowaniu około 300 osób z siedziby Narodowego Banku Polskiego.
- Szacunkowo ewakuowano około 3 tysięcy osób. Prawdopodobnie w całości już został ewakuowany budynek Telewizji Polskiej – poinformował ok. godz. 15 Robert Opas z biura prasowego stołecznej komendy.
Okolica pl. Powstańców Warszawy została wyłączona z ruchu. Zablokowany był przejazd ulicą Kruczą i Szpitalną do placu i ul. Mazowiecką.
- Na miejscu są saperzy. Spora część pocisku tkwi w ziemi. Ten wykop ma około 10 metrów. Muszą ocenić, jak go wydobyć - mówił Mariusz Mrozek, rzecznik stołecznej komendy. - Mam informację od saperów, że jest to blisko 2-tonowy pocisk moździerzowy - dodał.
Przed godziną 16 zaczęła się operacja podnoszenia pocisku na linach. Udało się go zapakować na ciężarówkę, która - w asyście policji - wywiozła go na poligon.
Z kolei mjr rez. Marek Fojutowski z 2 Pułku Inżynieryjnego w Inowrocławiu, do którego należy patrol, powiedział PAP, że znaleziony niewybuch to pocisk z modzierza Karl-Geraet kalibru 600 mm. Z takiej broni Niemcy ostrzeliwali stolicę podczas powstania warszawskiego w 1944 r. Niewybuch waży ok. 1,5 tony.

Kolejny niewybuch w centrum
To kolejny niewybuch znaleziony w tej części Warszawy w ostatnich miesiącach. W połowie sierpnia robotnicy pracujący przy przebudowie wodociągów natrafili na 300-kilogramową bombę lotniczą. Z budynku przy ulicy Marszałkowskiej ewakuowano wówczas 20 osób.

W lutym na budowie metra przy skrzyżowaniu ulic Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej wykopano 1,5-tonowy niewybuch. Z okolicznych bloków i biurowców ewakuowano wtedy około 400 osób.

Saperzy wywieźli nie wybuch z Centrum

Na placu Powstańców Warszawy zakończyła się operacja usuwania niewybuchu odkopanego przez budowniczych metra. Po godzinie 16 pocisk został wywieziony. W centrum miasta wciąż są duże utrudnienia w ruchu.
Pocisk ważący najprawdopodobniej około 2 ton to niewybuch z Powstania Warszawskiego. Budowniczowie II linii metra natrafili na niego we wtorek przed południem.



Plac Powstańców Warszawy, którym prowadzi objazd zamkniętej dla ruchu ulicy Marszałkowskiej, także został zamknięty. Centrum miasta od kilku godzin stoi w korkach, które zaczęły się powiększać razem z początkiem popołudniowego szczytu.

Przed godziną 16 zaczęła się operacja podnoszenia pocisku na linach. Udało się go zapakować na ciężarówkę, która - w asyście policji - wywiozła go na poligon.
źródła: TVN Warszawa .pl , Onet.pl

To już koniec Totolotka? "Od marca działa bezprawnie"

Od marca Totolotek S.A. bezprawnie prowadzi zakłady – twierdzi Ministerstwo Finansów. Największy w Polsce bukmacher nie uznaje decyzji resortu cofającej koncesje. - Wchodzimy z kontrolą. Nie jesteśmy w stanie postawić przy każdym punkcie celnika i policjanta – powiedziała rzeczniczka resortu. Totolotek S.A. jest prywatną spółką, w której większościowym udziałowcem jest Intralot, grecki potentat branży hazardowej. Nie ma nic wspólnego z Totalizatorem Sportowym, spółką, której jedynym udziałowcem jest polski Skarb Państwa.Minister finansów Jacek Rostowski cofnął spółce Totolotek S.A. wszystkie koncesje na organizowanie zakładów wzajemnych w marcu 2012 roku - ustaliła PAP. Potwierdzając tę informację na początku sierpnia MF wyjaśniło, że było to podyktowane "rażącym naruszeniem warunków prowadzenia działalności".

Zgodnie z ustawą hazardową, to podlegające ministrowi finansów służby celne powinny reagować na przypadki prowadzenia hazardu bez koncesji.Rzeczniczka MF Sylwia Stelmachowska w rozmowie z PAP podkreśliła, że urzędy celne otrzymały natychmiast informacje o odebraniu zezwolenia Totolotkowi i wiedzą, że nie może tych zakładów organizować.

Stelmachowska, odnosząc się do faktu, że Totolotek wciąż organizuje zakłady, powiedziała: „prowadzi je bez zezwolenia, prowadzi je niezgodnie z prawem. Dlatego my wchodzimy z kontrolą”.- W 260 punktach podjęto czynności służbowe. Wszczęto 16 postępowań karno-skarbowych oraz jedno postępowanie administracyjne - podsumowała dotychczasowe działania służb celnych. Zgodnie z informacją na stronie internetowej spółka ma blisko 450 punktów w całym kraju.

Według Stelmachowskiej zebrane podczas kontroli informacje są przekazywane do komórki, która rozpatruje, czy zostało złamane prawo. Następnie wszczyna się ewentualnie postępowanie karne skarbowe - wyjaśniła.

Pytana, dlaczego wszczęto tylko 16 postępowań po tylu miesiącach od odebrania koncesji, odpowiedziała: "to wszystko trwa".

Według rzeczniczki można to porównać do sytuacji, gdy policja odbiera prawo jazdy za wykroczenia. „Jeśli potem ten człowiek siądzie za kierownicę, to robi to na własną odpowiedzialność - tłumaczyła. - Nadzorujemy, pilnujemy, monitorujemy, ale nie jesteśmy w stanie postawić przy każdym punkcie celnika i policjanta”.

Resort finansów na zadane 13 sierpnia pytanie, czy obecnie Totolotek organizuje zakłady, po dziewięciu dniach wysłał komunikat, z którego wynikało, że "naczelnicy urzędów celnych podjęli czynności służbowe i kontrole w miejscach, w których znajdowały się punkty przyjmowania zakładów należących do Spółki”. I dalej: "celem podejmowanych działań jest ustalenie czy Totolotek S.A. realizuje decyzję Ministra Finansów i wyeliminowanie stwierdzonych przypadków jej nierespektowania przez podmiot".

Rzecznik Izby Celnej w Warszawie Piotr Tałałaj, pytany czy podjęto w Warszawie kontrole punktów Totolotka, podkreślił, że w ramach działań Izby "prowadzone są również kontrole w podmiotach urządzających i prowadzących zakłady wzajemne". Zastrzegł, że nie może ujawniać informacji na temat toczących się kontroli.

Zgodnie z rozporządzeniem ministra finansów ustalenie, czy Totolotek działa, nie wymagało wszczynania kontroli. Każda firma organizująca zakłady wzajemne jest zobowiązana do przekazywania właściwym Izbom Celnym "Miesięcznej informacji o sumie wpłat, sumie wypłaconych lub wydanych wygranych (...)" we wszystkich swoich punktach.

Stelmachowska, pytana dlaczego po odebraniu zezwoleń w marcu, ministerstwo nie podało decyzji do publicznej wiadomości, wyjaśniła, że „jest to rozpatrywane”. Zaznaczyła jednak, że firmę chronią tajemnice postępowań. „Prawnie musi być wszystko sprawdzone, by nikogo nie skrzywdzić” - dodała.

Na pytanie o kary grożące klientom, którzy uczestniczą w zakładach, nie wiedząc o braku koncesji, Tałałaj odpowiedział, że konsekwencje udziału w nielegalnych grach hazardowych to kara grzywny zapisana w Kodeksie karnym skarbowym (sięgająca do 120 stawek dziennych, czyli od 500 zł do 2 400 000 zł - PAP) oraz "kara pieniężna w wysokości 100 proc. uzyskanej wygranej", którą określa ustawa o grach hazardowych.

Z kolei za organizowanie zakładów wzajemnych Kodeks karny skarbowy przewiduje karę do 5 lat więzienia i grzywnę do 720 stawek dziennych (14 400 000 zł). Natomiast według ustawy hazardowej kara jest równa 100 proc. wysokości przychodu.

Totolotek odwołał się od marcowej decyzji szefa MF i nadal prowadzi zakłady wzajemne. Członek zarządu spółki Łukasz Seweryniak potwierdził PAP, że "punkty Totolotek S.A. nadal pozostaną otwarte".

Według resortu finansów Totolotek - mimo odwołania się od decyzji MF - powinien jednak zaprzestać urządzania zakładów w marcu, z chwilą gdy zezwolenia zostały odebrane. - Nieostateczna decyzja o cofnięciu zezwolenia na prowadzenie działalności w zakresie gier hazardowych, w tym zakładów wzajemnych, podlega wykonaniu – poinformował resort PAP w połowie sierpnia.

Obecnie toczy się w ministerstwie postępowanie odwoławcze, które jest jawne wyłącznie dla stron – informowało MF. Stąd resort nie może podać, na czym polega "rażące naruszenie warunków prowadzenia działalności".

Spółce przysługuje najpierw odwołanie do MF, a w wypadku podtrzymania decyzji przez ministra - do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego.

Zdaniem Seweryniaka spółka działa na podstawie ważnych zezwoleń, bo minister finansów "nie wydał ostatecznej decyzji co do ich cofnięcia".

- Zgodnie z opinią naszego pełnomocnika pana mec. Jacka Dubois, na gruncie polskiego prawa tylko ostateczna decyzja ma moc wykonawczą, co wynika z konstytucyjnej zasady dwuinstancyjności postępowania - powiedział Seweryniak.

Jak dowiedziała się PAP, jedno z kluczowych zezwoleń minister Rostowski odebrał Totolotkowi już w październiku 2011 roku. Decyzja wycofała zezwolenie na prowadzenie zakładów bukmacherskich "Totomix", które są – według strony internetowej Totolotka - "głównym produktem Spółki".

W tym przypadku Totolotek również odwołał się najpierw do resortu i wnioskował o wstrzymanie wykonania tej decyzji.

W czerwcu tego roku minister podtrzymał decyzję cofającą zezwolenie zaznaczając, że jest ona wykonalna. W takiej sytuacji Totolotek zaskarżył decyzję do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie.

Rzeczniczka WSA w Warszawie sędzia Joanna Kube w rozmowie z PAP w połowie sierpnia wyjaśniła, że najpierw sąd będzie rozstrzygał wniosek o wstrzymanie wykonalności tej zaskarżonej decyzji cofającej zezwolenie, a następnie wyznaczona zostanie rozprawa dotycząca samej decyzji o cofnięciu zezwolenia.

Totolotek S.A. jest organizatorem zakładów wzajemnych w Polsce od 1992 roku. Działalność prowadzi w oparciu o ustawę o grach hazardowych na podstawie koncesji i regulaminów gry przyznawanych przez Ministerstwo Finansów.

Zgodnie z informacją podaną na stronie internetowej spółki, Totolotek dysponuje największą siecią przyjmowania zakładów wzajemnych w Polsce, liczącą blisko 450 punktów.

Większościowym udziałowcem Totolotka jest Intralot, grecki potentat branży hazardowej.
źródło: Onet.pl

Zaczyna się jak grypa. Komary w Europie i USA mogą przenosić afrykański wirus

Zaczyna się niemal jak klasyczna grypa, ale skończyć się może tragicznie - w najlepszym razie uszkodzeniem układu nerwowego albo ślepotą. W najgorszym - śmiercią. Nieznany albo mało znany u nas wirus Gorączki Zachodniego Nilu pojawia się tam, gdzie być go nie powinno i jest przenoszony przez komary. W USA zachorowało już ponad tysiąc osób, w Rosji kilka zmarło. Nawet w Polsce kilka lat temu wykryto taki przypadek.

Zaczęło się od gorączki, po kilku dniach pojawiły się kolejne, już bardziej niepojące objawy. - Obsypało mnie wysypką. Zaczęło się od stóp i szło w góre do ramion i twarzy - mówi Darla Keller.Keller do szpitala zgłosiła się dopiero, gdy przestała widzieć na prawe oko. Lekarze zdiagozowali u niej Gorączkę Zachodniego Nilu. To choroba przenoszona przez komary.

Szybko się przenosi


Wirus Gorączki Zachodniego Nilu wykryty został pierwszy raz w Ugandzie. Kiedyś typowy prawie wyłącznie w Afryce i Azji, w Stanach Zjednoczonych pojawił się pierwszy raz w pod koniec lat 90.

W tym roku wykryto już ponad 1100 przypadków, zmarło 26 osób. Zaczęło się prawdopodobnie od importowanego komara. Te komary wirusem zaraziły wrony, które przekazały zarazki kąsającym je w USA komarom a one zaczęły zarażać ludzi. Pierwsze objawy gorączki zachodniego Nilu były podobne do wielu innych chorów: podniesiona temperatura ciała, uczucie zmęcznia, wymioty. Są tacy, którzy nigdy nie wracają do pełnej sprawności.

W Polsce za chłodnoWirus atakuje nie tylko w Stanach Zjednoczonych, w tym roku jest też obecny w Rumunii i Grecji. W Rosji, tylko tego lata zachorowało ponad 120 osób, cztery osoby zmarły. Lekarze uspokajają - epidemia nam nie grozi. W Polsce wciąż jest na to za chłodno.

źródło: TVN24.pl

Gazprom wstrzyma na 40 godzin pracę gazociągu Jamał-Europa

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Rosyjski Gazprom wstrzyma na 40 godzin przesyłanie gazu rurociągiem Jamał-Europa ze względu na prace remontowe i profilaktyczne - poinformowały w poniedziałek rosyjskie media. PGNiG zapewniło PAP, że polscy odbiorcy otrzymają dostawy gazu zgodnie z zamówieniami.Rosyjskie media powołały się na komunikat koncernu. Rurociąg przestanie funkcjonować na prawie dwie doby od wtorku, poczynając od godz. 10 czasu moskiewskiego (godz. 8 w Polsce). W tym czasie potrzeby odbiorców mają być zaspokajane poprzez zwiększone dostawy gazociągiem Nord Stream.

Gazprom oświadczył, że przeprowadzenie prac remontowych na gazociągu Jamał-Europa było uzgodnione ze wszystkimi stronami pod koniec 2011 roku. Prace mają być prowadzone równocześnie na terytorium Rosji i Polski.



Rzeczniczka prasowa Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa Joanna Zakrzewska powiedziała, że Gazprom poinformował PGNiG o terminie planowanych prac konserwacyjnych i przerwie w dostawach w punkcie Kondratki pod koniec czerwca.

"Tego typu prace konserwacyjne odbywają się co roku. Na pozostałych punktach gaz z kierunku wschodniego będzie odbierany na zaplanowanym poziomie. Wszyscy odbiorcy PGNiG otrzymają dostawy gazu zgodnie z zamówieniami" - zapewniła rzeczniczka.

źródło: Onet.pl

Isaac to już huragan. Idzie śladami Katriny


Isaac jest już huraganem i przemierza wody Zatoki Meksykańskiej. - Towarzyszący mu wiatr wieje z prędkością 130 km/h, choć w porywach osiąga nawet 180 km/h - mówi synoptyk TVN Meteo Arleta Unton-Pyziołek. Już w nocy z wtorku na środę znacząco przybierze na sile i spustoszy południe USA.Huragan Isaac minął południowe krańce Florydy i znalazł się nad wodami Zatoki Meksykańskiej. Powoli sunie na północ, z lekkim odchyleniem na północny wschód.
- Osiągnął właśnie pierwszą kategorię w skali Saffira-Simpsona, co oznacza, że prędkość wiatru przekracza w nim 130 km/h. W porywach Isaac wieje już z prędkością 160-180 km/h - podaje Unton-Pyziołek.
Stan wyjątkowy na Florydzie
Isaac przemieszcza się przede wszystkim nad wodami, jednak jego część zahacza o nękaną deszczami i wichurami zachodnią Florydę, gdzie od soboty obowiązuje stan wyjątkowy. W niedzielę wieczorem wprowadzili go także gubernatorzy Missisipi, Luizjany i Alabamy - stanów położonych nad Zatoką Meksykańską.
Amerykańskie Narodowe Centrum ds. Huraganów (National Hurricane Center) szacuje, że Isaac osiągnie trzeci stopień w skali Saffira-Simpsona. Wtedy prędkość towarzyszącego mu wiatru sięgnie 180-210 km/h, a porywy będą jeszcze silniejsze. Stanie się to, kiedy cyklon dotrze na ląd na obszarze między zachodnią częścią Florydy a Luizjany. Wtedy uderzy w południowe stany USA.
Floryda "wie, jak sobie radzić"
Pogoda popsuła na razie plany Partii Republikańskiej - w Tampa na Florydzie miała ruszyć w poniedziałek Narodowa Konwencja Republikanów, na której nominację w wyborach prezydenckich miał otrzymać Mitt Romney. Wydarzenia dnia zostały jednak odwołane, ponieważ w mieście mocno wiało i spadło 38 litrów wody na metr kwadratowy. Organizatorów próbował uspokoić gubernator Florydy Rick Scott.
- Można będzie się przekonać, że nauczyliśmy się, jak radzić sobie z huraganami. Jesteśmy przygotowani, to jest stan, który wie, jak radzić sobie z takimi rzeczami - powiedział dziennikarzom na konferencji prasowej.
Ucierpią w rocznicę Katriny?
Wichura i powodzie mogą zagrozić także Nowemu Orleanowi w Luizjanie, miastu, które 29 sierpnia 2005 r. spustoszył huragan Katrina. Wówczas zginęło tam ponad 1,5 tysiąca ludzi.
Burmistrz Nowego Orleanu Mitch Landrieu uważa, że nadejście Isaaca właśnie w terminie rocznicy uderzenia Katriny to dobra rzecz, ponieważ zapewni dodatkową czujność.
- Los chciał, że ta burza nadchodzi w czasie, kiedy rocznica Katriny sprawia, że wszyscy są w stanie czujności, i to jest dobra rzecz. Ważne jest, aby być w stanie wysokiej gotowości, aby po prostu być przygotowanym - powiedział dziennikarzom. Zachęcił również mieszkańców miasta do przeprowadzenia niezbędnych przygotowań włącznie z zakupem dodatkowej żywności, wody i baterii.
Nie tak silny jak Katrina
Jak podkreśla Unton-Pyziołek, Isaac nie powinien być tak silny jak Katrina, jednak trzeba pamiętać, że huragan będzie czerpał energię z wód Zatoki Meksykańskiej, które są bardzo gorące i na pewno go zasilą. Poza tym Isaac nadciągnie nad nisko położone obszary wybzreża, przez co skutki mogą być dramatyczne. Między innymi dlatego, że nic nie powstrzyma wzburzonych fal przed wtargnięciem nad ląd.
O warunkach panujących na Florydzie opowiedziała na antenie TVN24 dr Renata Cymer, Polka mieszkająca w Miami:
źródło; TVN24.pl

Helikopter w ogniu. Rebelianci chwalą się zestrzelonym śmigłowcem

Syryjscy rebelianci chwalą się zestrzeleniem wojskowego śmigłowca bombardującego dzielnicę Dżobar w Damaszku.Telewizja państwowa poinformowała, że śmigłowiec został spadł, ale nie podała przyczyn.

Rebelianci nie dają za wygraną

Świadkowie utrzymują, że śmigłowiec został zestrzelony, gdy bombardował dzielnicę Dżobar w trakcie walk między rebeliantami a siłami lojalnymi wobec prezydenta Baszara el-Asada.

Ich zdaniem helikopter wybuchł po tym, jak został trafiony pociskiem z karabinu.

Nagrania wideo wykonane przez aktywistów pokazują jak płonący helikopter spada na ziemię. Gdy z hukiem gruchnął o ziemię syryjscy rebelianci zaczęli wznosić okrzyki "Bóg jest największy".
źródło: TVN24.pl

Ameryka trzęsie się jak galareta


Niezwykłą aktywność sejsmiczną w ostatnich godzinach obserwując amerykańskie stacje pomiarowe. W południowej Kalifornii ziemia trzęsła się nawet kilkaset razy, z kolei w Salwadorze w poniedziałek nad ranem doszło do silnego trzęsienia ziemi - 7,4 w skali Richtera.
Ziemia w Kalifornii trzęsie się intensywnie od niedzieli. Tego dnia zarejestrowano tam kilkadziesiąt, a nawet - według niektórych źródeł - kilkaset wstrząsów tektonicznych o lekkim i średnim natężeniu.

Ziemia się nie uspokaja
Najsilniejszy z nich miał siłę 5,5 stopnia w skali Richtera. Wstrząsy odnotowywane są także w poniedziałek nad ranem czasu polskiego (W Kalifornii zaczyna się noc). Jeden z nich miał on siłę 5,1 st. R, a jego epicentrum znajdowało się ok. 6 km od miejscowości Brawley w USA - poinformowała amerykańska agencja geologiczna USGS. Drugi, o sile 5,2 st. R odnotowano w Zatoce Kalifornijskiej.



Na razie nie ma informacji o ofiarach bądź zniszczeniach, ale naukowcy przestrzegają, że w najbliższych dniach nie będzie spokojnie. - Tak wielu wstrząsów w tym regionie nie było od 1970 roku - powiedziała sejsmolog Lucy Johnson z amerykańskiego centrum geofizycznego USGS, dodając, że to był cały "rój wstrząsów". Uważa ona, że w najbliższych dniach należy się spodziewać powtórzenia tego zjawiska.

Trzęsienie w Salwadorze
Znacznie silniejsze wstrząsy odnotowano nad ranem czasu polskiego u wybrzeży Salwadoru w Ameryce Środkowej. Jak poinformowało USGS, trzęsienie miało siłę 7,4 st. R, a jego hipocentrum znajduje się 52 km pod ziemią, ok. 152 km od brzegu. Siła wstrząsów wtórnych dochodziła do 5,4 st. R.

Sejsmolodzy wykluczyli, by tsunami wystąpiło na całym Pacyfiku. Wydano jednak ostrzeżenia dla zachodniego wybrzeża Ameryki Środkowej, a po kilkudziesięciu minutach słabe fale dotarły do portu Acajutla w Salwadorze. Potem alarm odwołano.

Do tej pory nie ma informacji o zniszczeniach wywołanych wstrząsami.

źródło: TVN Meteo.pl

Koreanki mogą już jeździć na rowerach

niedziela, 26 sierpnia 2012

W całej Korei Północnej kobiety znów mogą legalnie jeździć na rowerach. Obowiązujący od 16 lat zakaz wprowadzono na życzenie ówczesnego przywódcy kraju Kim Dzong Ila po tym, jak córka ważnego generała, jadąc na rowerze, wpadła pod samochód.Ofiara wypadku była córką wojskowego, który był jednym z najbliższych współpracowników Kim Dzong Ila. Wystarczyło to, by w trosce o pozostałe żony i córki ważnych dygnitarzy przywódca zakazał wszystkim północnokoreańskim kobietom jeżdżenia na rowerze.

Po wprowadzeniu zakazu w państwowej telewizji ukazał się materiał, w którym krytykowano jazdę kobiet w spódnicach na rowerze, jako sprzeczną z regułami dobrego wychowania i zasadami socjalizmu. Naukowcy północnokoreańscy stwierdzili, że kobiety mają ograniczone możliwości oceny sytuacji w chwili zagrożenia i ich wrodzony opóźniony refleks sprzyja niebezpiecznym wypadkom.

W marcu ubiegłego roku w mieście Sunch'on jadąca na rowerze kobieta natknęła się na patrol milicyjny i ze strachu przed karą popełniła samobójstwo. Była żoną mężczyzny poruszającego się na wózku inwalidzkim, który uległ wypadkowi w wojsku. Jak co dzień, wracała do domu z zakupami i wtedy zatrzymała ją milicja.Zrozpaczona uklękła przed stróżami prawa, prosząc o darowanie jej wykroczenia, ale milicjanci byli niewzruszeni. Wtedy odbiegła kilka kroków i skoczyła do rzeki. Wypadek odbił się szerokim echem w mieście i wywołał falę protestów. W efekcie, już po dwóch miesiącach w Sunch'on zakaz jazdy na rowerze dla kobiet zniesiono.
źródło: Newsweek.pl

Wygrana Apple może rozpętać falę kreatywności. Koniec prostokątnych telefonów?


Po tym jak amerykański sąd uznał, iż Samsung podkradał pomysły od koncernu Apple, świat elektroniki użytkowej może się zmienić. Koreański koncern będzie musiał bowiem wprowadzić zmiany do swoich produktów, a każda inna firma będzie musiała bardzo się starać, aby ich urządzenia nie przypominały tych od Apple'a.

Ogłoszony w piątek wieczorem czasu lokalnego w Los Angeles wyrok jest przez niektóre media określany jako "historyczny". Przed amerykańskim sądem zmierzyli się dwaj giganci branży elektronicznej. Obie strony oskarżały się o wzajemne kopiowanie rozwiązań technicznych i domagały się wielkich odszkodowań.ąd przyznał rację firmie Apple, uznając, że Samsung skopiował między innymi takie rozwiązania jak zbliżenie widoku po szybkim dwukrotnym dotknięciu ekranu, wygląd ikon, czy wygląd samych urządzeń. W rezultacie Samsung ma zapłacić Amerykanom ponad miliard dolarów odszkodowania. Koreańczycy zapewne odwołają się od wyroku, ale i tak jest on ich porażką.
Nowa fala kształtów?
Ważniejszą sprawą od kary finansowej jest jednak przyszłość rynku tabletów i smartphone'ów. Najdotkliwszym problemem dla Samsunga będzie to, że Apple może teraz wymusić usunięcie ze sprzedaży w USA tych urządzeń koreańskiego giganta, które w myśl orzeczenia sądu naruszają prawa patentowe. Samsung będzie musiał je albo przeprojektować, albo w ogóle szybko wypuścić na rynek nowe modele.Ponieważ przebudowywanie już gotowych smarthpone'ów czy tabletów wydaje się być wątpliwe, wyrok sądu w Kalifornii prawdopodobnie doprowadzi do wymuszonego wybuchu kreatywności. Teraz wszystkie firmy produkujące elektronikę będą musiały zrobić wszystko, aby przypadkiem nie naruszyć praw patentowych Apple. A te są bardzo szerokie. Amerykańska firma opatentowała bowiem na przykład kształt swoich urządzeń w postaci prostokątu z zaokrąglonymi rogami. Wymyślenie czegoś innego będzie wymagać sporej dozy kreatywności. Może otrzymamy trójkątne telefony, które ktoś też zaraz opatentuje?
Na szczęście dla Samsunga sąd odrzucił wszystkie zarzuty Apple dotyczące koreańskich tabletów Galaxy Tab. Przebudowy będą więc dotyczyć wyłącznie smartphone'ów.
Poza oczywistym przegranym w postaci Samsunga, skutki procesu mogą "rykoszetem" trafić w Google. Smartphone'y budowane przez koreański koncern wykorzystują bowiem system operacyjny Android opracowany przez tę firmę. Ponieważ takie rzeczy jak wygląd ikonek czy różne opcje manipulowania ekranem pozostają w znacznej mierze w gestii oprogramowania, Apple uzbrojone w korzystny wyrok sądu może teraz ruszyć do ataku na Androida.Drogocenne prostokąty
Wynik sądowej batalii po raz kolejny rozgrzewa dyskusję o zasadność obecnego kształtu systemu patentowego. Wiele firm oskarża Apple o, delikatnie rzecz biorąc, nadużywanie mechanizmów ochrony własności intelektualnej i "patentowania czego tylko się da" ze szkodą dla ogólnej wolności twórczej ludzkości.
- Niefortunnym jest, że prawo patentowe może zostać tak nagięte, iż jedna firma będzie miała monopol na prostokąty z zaokrąglonymi rogami - napisał w emailu do CNN Samsung. Koreańska firma zapowiedziała dalszą walkę w sądach na całym świecie.
Przykładem na absurdalność sytuacji ma być między innymi zastrzeżenie wyglądu obudów iPhone'ów (w ujęciu ogólnym właśnie prostokąt z zaokrąglonymi rogami. Pod ten opis można podciągnąć praktycznie każdy współczesny telefon), czy niedawne zgłoszenie przez Apple patentu na technologię 5D, której w sumie sam amerykański gigant jeszcze nie wymyślił, ale patent na wszelki wypadek i na zapas zgłoszono.
Apple nie pozostaje jednak dłużny Samsungowi i obstaje przy swoim. - Przytłaczająca ilość dowodów zaprezentowanych podczas procesu wykazała, że nielegalne kopiowanie w wydaniu Samsunga miało znacznie większą skalę, niż ktokolwiek przypuszczał - napisał do CNN z kolei przedstawiciel Apple.
źródło: TVN24.pl

"Nauczył nas, jaką moc ma jeden mały krok"


- Był wśród największych amerykańskich bohaterów, nie tylko w swoim czasie, ale na zawsze - powiedział prezydent USA Barack Obama, w reakcji na wiadomość o śmierci Neila Armstronga. Pierwszy człowiek, który zrobił krok na Księżycu zmarł w sobotę w wieku 82 lat.

Obama podkreślił: - Dziś duch Neila żyje we wszystkich, którzy poświęcili swoje życie na badanie nieznanego. To dziedzictwo będzie trwać - wywołane przez człowieka, który nauczył nas jaką moc ma jeden mały krok - zazanczył prezydent.Armstrong nie zawsze zgadzał się z urzędującym prezydentem. W 2010 r. krytykował Obamę za anulowanie programu księżycowego (Constellation, przewidującego powrót człowieka na Księżyc) oraz anulowanie planów budowy rakiety nośnej Aries.
Krytyczny list otwarty Armstrong napisał wspólnie z dwoma innymi astronautami z programu Apollo: Jimem Lovellem i Gene Cernanem. Astronauci sugerowali, że redukowanie planów podboju kosmosu przez USA będzie odebrane jako dowód słabości Ameryki i jej degradacji jako supermocarstwa.
Armstrong wyrażał także sceptycyzm czy obecne plany prywatyzacji programu kosmicznego - przekazywania przez NASA poszczególnych zadań prywatnym korporacjom - okażą się skutecznym sposobem uratowania go w sytuacji trudności budżetowych USA.
Miejsce już ma
Armstronga wspominał także Edwin "Buzz" Aldrin, kolega z załogi Apollo 11. Powiedział, że zapamięta Neila jako "bardzo zdolnego dowódcę i przywódcę", który postawił tak wielki krok w historii ludzkości.
Kondolencje rodzinie przekazał też republikański kandydat na prezydenta USA Mitt Romney. - Neil Armstron zajął dziś należne mu miejsce w sali bohaterów. Jako ten, który z odwagą chodził tam, gdzie człowiek jeszcze nigdy wcześniej nie był. Księżyc tęskni za swoim pierwszym ziemskim synem - stwierdził Romney.Neil Armstrong, który jako pierwszy człowiek stanął na Księżycu, zmarł w wieku 82 lat z powodu komplikacji po przebytej niedawno operacji serca. O śmierci poinformowano w sobotę wieczorem czasu polskiego.

Według amerykańskich mediów na początku sierpnia Armstrong przeszedł operację wszczepienia by-passów. Jego żona Carol mówiła wówczas, że rekonwalescencja przebiega pomyślnie.
Mały wielki krok
20 lipca 1969 roku jako dowódca statku kosmicznego Apollo 11 Armstrong wraz z Edwinem "Buzzem" Aldrinem dokonał pierwszego lądowania na Księżycu przy użyciu lądownika Eagle i jako pierwszy człowiek w historii postawił stopę na porytej kraterami powierzchni Srebrnego Globu.

To wtedy wygłosił pamiętne zdanie: "To mały krok dla człowieka, ale wielki krok dla ludzkości". Blisko trzygodzinny spacer Armstronga i Aldrina po Księżycu, podczas którego zbierali fragmenty skał, robili zdjęcia i przeprowadzili eksperymenty, z zapartym tchem oglądało na ekranach telewizorów ok. 600 mln ludzi na całym świecie. Armstrong miał wtedy 38 lat.
źródło: TVN24.pl

Pożar hali centrum handlowego pod Warszawą. Znów to samo miejsce

Spłonęła część hali magazynowej w Wólce Kosowskiej pod Warszawą. Z pożarem walczyło 30 zastepów straży pożarnej. Teraz trwa dogaszanie zarzewi ognia. W pożarze nikt nie ucierpiał, ogromne są jednak straty w przechowywanych w magazynie towarach.Pożar wybuchł ok. godziny 5 rano w Europejsko-Azjatyckim Centrum Handlowym przy ul. Nadrzecznej, na powierzchni ok. 5 tys. metrów kwadratowych.W płonącej hali znajdowały się magazyny, biura oraz kantor. Właścicielami są głównie Polacy, Wietnamczycy, Hindusi oraz Turcy. Jak powiedziała reporterka TVN24, ludzie starali się wyciągnąć towar z sąsiednich hal.Obecnie na miesjcu trwa dogaszenie zarzewi ognia.

Według jej relacji, dach hali runął do środka. Pożar jest już jednak opanowany.
Ściana ochroniła resztę hali
Jak powiedział wcześniej kpt. Mieczysław Pękala nadzorujący akcję, paliła się część hali, która łącznie obejmuje powierzchnię 10 tys. metrów. Strażacy postawili jednak specjalną ścianę, która ma odgrodzić ogień od nie zajętej części budynku.
W pożarze nikt poważnie nie ucierpiał. Jedna kobieta została przewieziona do szpitala z powodu zasłabnięcia.

Policja początkowo apelowała, do mieszkańców, aby nie otwierali okien. Istniało podejrzenie, że dym może być toksyczny. Teraz dym jest już znacznie rzadszy.
To samo miejsce, co poprzednio
Jak poinformował kpt. Łukasz Darmofalski, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Wólce Kosowskiej, jest to ten sam obiekt, który płonął w 2011 roku. Wtedy pożar gaszono kilka dni.

Hale paliły się także 2009 roku - wtedy z ogniem walczyły 42 jednostki straży pożarnej. Spłonęło wówczas ok. 100 boksów. Przyczyną pożaru był otwarcie instalacji elektrycznej.

źródło: TVN24.pl

Szukają śladów legendarnego żeglarza. Marynarze skazani na kanibalizm?

sobota, 25 sierpnia 2012

Poszukiwań legendarnego XIX-wiecznego żeglarza sir Johna Franklina i jego 128-osobowej załogi ciąg dalszy. Kanadyjski rząd zadecydował o prowadzeniu dalszych badań w celu odnalezienia tej nieszczęśliwej polarnej ekspedycji. Według relacji Eskimosów wśród marynarzy dochodziło do kanibalizmu.Sir John Franklin, brytyjski admirał, żeglarz i badacz Arktyki wyruszył w 1845 r. na statkach Erbus i Terror w poszukiwaniu Przejścia Północno-Zachodniego między Oceanem Atlantyckim a Pacyfikiem. Po trzech latach, gdy wyprawa nie dała znaku życia, wysłano w tam pierwszą ekspedycję poszukiwawczą, a potem 40 kolejnych, które odkryły, że statki Franklina utknęły w lodach między Wyspą Wiktorii a Wyspą Króla Williama.
Niestety do tej pory nie udało się odnaleźć szczątków okrętów ani nikogo ze 128-osobowej załogi. Z opowieści zamieszkujących okoliczne tereny Eskimosów wynika, że skończyła tragicznie. Na statkach miało dochodzić do kanibalizmu.

Pół miliona dolarów i kawałki szkła

W 2008 r. rząd kanadyjski, który administruje tamtym terenem, rozpoczął nowe poszukiwania ekspedycji Franklina. W ciągu czterech lat udało się odnaleźć jedynie resztki butelek pozostawionych w obozie rozbitym przez marynarzy w pobliżu Przylądka Feliksa na północnym krańcu Wyspy Króla Williama. Wykonano też szereg badań geodezyjnych.

Czteroletnie poszukiwania kosztowały rząd kanadyjski i prywatnych inwestorów 505 tys. dol. Mimo kiepskich rezultatów postanowiono wydłużyć poszukiwania ze względu na historyczną i narodową wartość ekspedycji Franklina.

- Ludzie wciąż piszą o tym piosenki i eseje. Czujemy obowiązek to odkryć - powiedział na konferencji prasowej premier Kanady Stephen Harper.
źródło: TVN Meteo.pl

19 ofiar wybuchu w rafinerii. "Chmura gazu eksplodowała"

Liczba ofiar eksplozji gazu, do której doszło w największej rafinerii ropy naftowej w Wenezueli wzrosła do 19 osób - poinformował lokalny gubernator. Wcześniejsze doniesienia mówiły o 7 zabitych i 48 rannych.Do wybuchu doszło w sobotę nad ranem polskiego czasu, w zakładach w Amuay.Miejscowy gubernator zapewnia, że sytuacja jest pod kontrolą. - Nie ma ryzyka kolejnej eksplozji. Teraz zajmujemy się rannymi - powiedział.
- Doszło do przecieku gazu. Chmura gazu eksplodowała - poinformował z kolei wenezuelski minister ds. energii Rafael Ramirez.

Największa rafineria w kraju

W Amuay wydobywa się 645 tys. baryłek ropy naftowej dziennie. To największa rafineria w Wenezueli, wchodząca w skład Paraguana Refining Center - drugiego co do wielkości kompleksu wydobywczego na świecie.

Obecnie Wenezuela zajmuje piąte miejsce na liście największych eksporterów ropy naftowej i posiada największe na świecie zbadane zapasy ropy, które wynoszą prawie 300 miliardów baryłek.
źródło: TVN24.pl

Paczka czekała 100 lat na otwarcie. Rozpieczętowana


W piątek o 18.00 otwarto paczkę, która czekała na to 100 lat. Cała Norwegia zachodziła w głowę, co też może kryć się w tajemniczym pakunku.Norweskie muzeum Gudbrandsdal od lat przechowywało szczelnie zamkniętą paczkę o nieznanej zawartości. Pracownicy muzeum szanowali wolę niejakiego Johana Nygarda, który przygotował ją 26 sierpnia 1912 r.
Pakunek postanowił przekazać do administracji norweskiej gminy Sel w mieście Otta. Paczka został dostarczona, ale pod jednym warunkiem: nie można jej otworzyć do 2012 r.

Prośba została spełniona. Nikt od tego czasu paczki nie otworzył, dlatego wielką niewiadomą była jej zawartość.
Historyczne otwarcie
Podczas uroczystej ceremonii otwarcia, emitowanej na żywo w internecie, dwójka ekspertów w białych rękawiczkach dokonała historycznego przecięcia sznurków. Ku zdziwieniu widzów, w środku była druga zapieczętowana paczka - co spotkało się z życzliwym śmiechem ze strony mistrzów ceremonii.

Po kolejnym odwinięciu pakunku w końcu oczom ukazała się wyczekiwana zawartość. Były to liczne dokumenty z początków XX wieku. Niestety na to, by dowiedzieć się, co rzeczywiście zawierają - trzeba będzie poczekać. Zostaną dokładnie przeczytane i przebadane. Dopiero wtedy będzie można ocenić skalę ich znaczenia.Dziś tajemnica została rozwiana, na dwa dni przed okrągłą rocznicą.

Tajemnicza przesyłka

Pakunek ważył 3,1 kg, miał 40 cm długości, 28 cm szerokości i 9 cm grubości.

Paczka, która przetrwała I i II wojnę światową, kilkakrotnie zmieniała miejsce swojego spoczynku. Tylko przypadek zadecydował o tym, że nie została utracona. Parę razy zdarzyło się ją zgubić, na szczęście w końcu zawsze ktoś paczkę odnajdował.
źródło: TVN24.pl

Tablet zamiast książki. Polskie szkoły daleko w tyle

Wakacje na finiszu, rodzice główkują więc kiedy, gdzie i za co kupić wyprawkę. Może zatem - wzorem jednej ze szkół w Belgii - zamiast inwestować w książki i zeszyty na rok, kupić tablet na lata? Polskim uczniom obiecywano komputery już nie raz, ale zbliżający się wrzesień przełomu technologicznego znowu nie przyniesie. Mimo, że marzą o nim już nie tylko uczniowie, ale też nauczyciele.W jednej ze szkół w Belgii każdy uczeń już od września musi pojawić się w szkole z własnym tabletem. - To jest coś naprawdę specjalnego, urządzenie jest poręczne, pracuje się na nim łatwo i szybko. To jest dużo lepsze niż książki, których używaliśmy do tej pory - przyznaje jedna z uczennic.Tablety w jej szkole w dużej części zastąpią tradycyjne książki i zeszyty. A prace domowe uczniowie będą rozwiązywać elektronicznie. Urządzenie jednak muszą kupić rodzice, ale tym biedniejszym szkoła udzieli pożyczek.

Na sucho

W polskich szkołach tablet to wciąż marzenie. Co wiecej, nie wszyscy chcą iść z duchem postępu. Przeciwnicy elektronicznych książek argumentują, że dziecko potrzebuje kontaktu także z tradycyjną książką.

Elektroniczną rewolucję w szkołach obiecywał cztery lata temu premier Donald Tusk. Z tej obietnicy pozostał jedynie program cyfrowej szkoły. Do dziś powstało zaledwie 18 e-podręczników, które od września będzie testować 400 szkół. Na szeroką skalę program ruszy dopiero za dwa lata. Problemem może być jednak to, że ministerstwo edukacji nie bardzo pali się do fundowania szkołą sprzętu komputerowego.
źródło: TVN24.pl

USA: Kolejna strzelanina, są zabici

piątek, 24 sierpnia 2012

W pobliżu Empire State Building w Nowym Jorku doszło do strzelaniny. Zginęły co najmniej dwie osoby. Ale zagraniczne media podają różne dane. Według BBC zginęło "kilka" osób, a CNN mówi nawet o 10 zabitych.Sytuacja jest bardzo dynamiczna. Początkowo mówiło się tylko o dwóch ofiarach, w tym napastniku. Jakiś czas później CNN poinformowało, że zabitych może być nawet 10 osób. Strzały dało się słyszeć przed godziną 9 lokalnego czasu. Policja już potwierdziła, że wśród zabitych jest napastnik. Według władz incydent nie ma charakteru terrorystycznego. W całym rejonie jest bardzo dużo oddziałów policji.
Strzelanina wybuchła w szczycie sezonu turystycznego i krótko po godzinach porannego szczytu. W tej części środkowego Manhattanu każdego dnia przewijają się tysiące turystów.
Aliyah Iman powiedziała telewizji Fox 5 News, że czekała na czerwonym świetle, gdy stojąca obok kobieta nagle upadła na chodnik. Została postrzelona w biodro. Służby ratunkowe dotarły na miejsce w ciągu kilku minut od zgłoszenia. Policja błyskawicznie zamknęła ulice 33. i 34.

Tego lata w Stanach Zjednoczonych doszło do dwóch innych strzelanin. 20 lipca 24-letni James Holmes otworzył ogień do ludzi zebranych w kinie w Aurorze w stanie Kolorado na nocnej premierze filmu o Batmanie, zabijając 12 osób i raniąc 58.

Z kolei 5 sierpnia uzbrojony napastnik zastrzelił sześć osób w świątyni sikhijskiej w okolicy Milwaukee. Sprawca został zastrzelony przez policję; władze potraktowały jego czyn jako akt terroru wewnętrznego.

źródło: Onet.pl

Sąd podjął decyzję. Uśmiech na twarzy zamachowca

Norweg Anders Behring Breivik, który w zeszłorocznych zamachach terrorystycznych w Norwegii zabił 77 osób, został uznany za poczytalnego i skazany na co najmniej 21 lat więzienia - ogłosiła przewodnicząca składu sędziowskiego Wenche Elizabeth Arntzen. To maksymalna w świetle norweskich przepisów kara. Co ważne, może być ona wielokrotnie przedłużana, jeśli tylko w przyszłości sąd uzna, że mężczyzna wciąż jest niebezpieczny dla otoczenia. Zamachowiec będzie mógł ubiegać się o przedterminowe zwolnienie z więzienia najwcześniej po 10 latach. Sam Breivik przyjął wyrok z lekkim uśmiechem na twarzy.Kara 21 lat pozbawienia wolności będzie mogła być przedłużana, dopóki Breivik będzie uważany za osobę stanowiącą zagrożenie dla społeczeństwa. W przypadku takiej kary więzień poddawany jest m.in. większej liczbie programów resocjalizacyjnych i terapii niż osoba skazana na zwykłą karę więzienia.
- No cóż, jeżeli sąd uznał, że Breivik jest poczytalny, to wyrok nie mógł być inny – stwierdził w rozmowie z TVN24 prof. prawa karnego Piotr Kruszyński z Uniwersytetu Warszawskiego. Jak zaznaczył, wyrok nie jest prawomocny, ale "prawdopodobnie się ostanie, jeśli Breivik nie będzie apelował". Czy szokujący wyrok zaledwie 21 lat więzienia nie jest za niski? – Co kraj to obyczaj. Norwedzy, podobnie jak Szwedzi, Finowie i Duńczycy mają zupełnie inną filozofię prawa karnego – powiedział. Dodał, że w krajach skandynawskich prawo daje szansę na resocjalizację sprawcom nawet największych mordów.
Breivik wydaje się być zadowolony z wyroku
33-latek wydaje się być zadowolony z wyroku, słucha go z uśmiechem na twarzy. Po wejściu na salę sądową, natychmiast jak zdjęto mu kajdanki, 33-latek położył prawą rękę na sercu, po czym uniósł ją wyprostowaną z zaciśniętą pięścią. Podczas procesu Breivik wyjaśniał, że gest ten symbolizuje "siłę, honor i wyzwanie rzucone marksistowskim tyranom w Europie"Wyrok w sprawie ekstremisty liczy 90 stron, a jego odczytanie zajmie około sześciu godzin. Skład sędziowski podjął decyzję jednomyślnie - informuje norweski dziennik "Verdens Gang".
Zamachowiec nie odwoła się od wyroku
33-latkowi zależało na tym, by sąd uznał go za poczytalnego. Obawiał się, że odwrotne orzeczenie wiązałoby się dyskredytacją jego nacjonalistycznych i islamofobicznych poglądów. Podczas procesu mówił, że umieszczenie go w zakładzie psychiatrycznym byłoby "gorsze od śmierci". Norweg sygnalizował, że jeśli zostanie uznany za poczytalnego, nie odwoła się od wyroku.
Norweskie media spekulują, że z możliwości apelacji najpewniej skorzysta prokuratura. Zrobi to ze względu na pamięć ofiar i dla dobra osób, które przeżyły ataki - czytamy na stronie "VG".
Luksusowe warunki w więzieniu
Beivik najbliższe lata spędzi w więzieniu Ila, kilkanaście kilometrów od Oslo, gdzie przebywa od ponad roku. Ma do swojej dyspozycji trzy cele. Każda ma powierzchnię ok. 8 metrów kwadratowych. Jedna przeznaczona jest do ćwiczeń i została wyposażona w bieżnię. W innej stworzono miejsce do pracy. Breivik może tam korzystać z laptopa, który nie jest podłączony do internet. - To ulepszona maszyna do pisania - powiedziała przedstawicielka więzienia Ellen Bjercke. Dodała, że nie wiadomo, czy Breivik będzie nadal mógł korzystać z komputera po ogłoszeniu wyroku. Ma dostęp do telewizji i prasy. Kontakt ze światem zewnętrznym utrzymuje także za pomocą listów.
52 proc. Norwegów jest zdania, iż warunki przetrzymywania Breivika są zbyt łagodne - wynika z sondażu opublikowanego przez "VG", jeszcze przed ogłoszeniem wyroku. 72 proc. ankietowanych uważa, że Breivik jest wystarczająco zdrowy na umyśle i może przebywać w więzieniu.
Jak poinformował inny adwokat Breivika Tord Jordet, jego klient obecnie pracuje nad autobiografią, która będzie zawierać m.in. opis przygotowań do zamachów w Oslo i na wyspie Utoya. Pisana po angielsku książka ma być gotowa na początku 2013 r. Breivik może w niej ujawnić szczegóły dotyczące rasistowskiej, skrajnie prawicowej międzynarodowej organizacji "templariuszy". Choć fundamentalista twierdzi, że jest jej członkiem, policji nie udało się dotychczas znaleźć dowodów na istnienie tej grupy.
Breivik utrzymywał, że jest niewinny
22 lipca 2011 roku Breivik dokonał zamachu bombowego w dzielnicy rządowej Oslo, w którym zginęło osiem osób, oraz masakry na wyspie Utoya, gdzie śmierć poniosło 69 ludzi, w większości młodych.
Choć podczas procesu oskarżony przyznał się do zarzucanych mu czynów, to utrzymywał, że jest niewinny. Tłumaczył, że dokonując ataków chciał obronić kraj przez wielokulturowością i falą islamu.
Proces Breivika trwał od 16 kwietnia do 22 czerwca. Wyrok ogłoszono ponad dwa miesiące po zakończeniu procesu. Decyzję podjęło jednomyślnie pięć osób: dwóch sędziów zawodowych oraz trzech ławników.
Kim jest Breivik?
Jego poglądy określono jako "konserwatywne, nacjonalistyczne i antyimigranckie". Według mediów, Breivik należał kiedyś, przez krótki czas, do masonerii. Na jego domniemanym profilu na Facebooku można znaleźć wpisy świadczące o sympatii dla Winstona Churchilla i Maxa Manusa, norweskiego bohatera II wojny światowej. Na razie nie wiadomo, czy Breivik miał wspólników w zbrodni.
Anders Breivik był wyznawcą poglądów filozoficznych Johna Stuarta Milla. 17 lipca na Twitterze napisał: Jedna osoba z wiara jest równa stu tysiącom osób, które mają tylko zainteresowania. W kontekście wydarzeń w Norwegii ten wpis będzie jednym z najbardziej szokujących wpisów na portalach społecznościowych w historii.
Breivik został aresztowany tuż po strzelaninie na wyspie Utoya. Miał zarejestrowaną broń: pistolet, strzelbę oraz karabin maszynowy. Należał do klubu strzeleckiego, wcześniej odbył też służbę wojskową. Media donoszą, że miał być fanem gry komputerowej World of Warcraft.
Norweska prasa podkreśla, że Breivik nie ma za sobą przeszłości kryminalnej. Jego jedyne wcześniejsze zatargi z prawem to kilka mandatów za złamanie przepisów na drogach. Według policji, Breivik jest sprawcą masakry na wyspie Utoya, w której zginęło ponad 80 osób. W czerwcu szaleniec przeprowadził się do wsi Rena, położonej na zachód od Oslo, gdzie założył farmę. Była to prawdopodobnie przykrywka dla jego zbrodniczych planów.
Breivik miał, jako "rolnik", nabyć duże ilości nawozów sztucznych, które mogły posłużyć mu do wyprodukowania bomb. Może to świadczyć o tym, że to właśnie on stoi także za wybuchami w centrum Oslo, w wyniku których zginęło wczoraj siedem osób. Według policji, to właśnie ten mężczyzna stoi za przeprowadzeniem także tego ataku.
Atak na wyspie Utoya to najbardziej bestialski akt terroru ostatnich lat. Dlaczego zaatakowano akurat w Norwegii? Pierwsze doniesienia mówiły o tym, że za zamachem stoją islamscy terroryści z Al-Kaidy, którzy mieli przeprowadzić go w odwecie za wysłanie przez Norwegię żołnierzy do Afganistanu. Teraz okazuje się, że za zamachem stoi szaleniec o ekstremistycznie prawicowych poglądach.
– To, co zdarzyło się w Norwegii jest niepojęte – powiedział w lipcu podczas konferencji prasowej premier Jens Stoltenberg. Potworności tego koszmaru będą prześladować Europę latami. Policji nie są znane motywy, które kierowały zbrodniarzem. Póki co mediach przewijają się informacje, że Breivik chciał swoim atakiem uderzyć w wizerunek Norwegii jako symbolu tolerancji i otwartości – także dla uchodźców osiedlających się w tym kraju.
Inni eksperci wskazują, że miała to być także "kara" dla rządu za wysłanie wojsk do Afganistanu po zamachach z 11 września. O tym, co ostatecznie kierowało szaleńcem, dowiemy się bezsprzecznie dopiero za kilka dni. Kilka dni, w ciągu których cała Europa powinna zadawać sobie pytanie: Co jest nie tak?. Odpowiedzi na to pytanie nie będą w stanie udzielić sami Norwegowie, którzy stali się ofiarą jednego z najbardziej tragicznych aktów terroru w historii ostatnich lat.
źródło: Onet.pl
 

Translate

Blogger news

Blogroll

Most Reading